lipca 30, 2020

Zawody XC, Chodzież, 12.07.2020



"W sekund 5"

          Plan by zapisać się na zawody rowerowe w moim mieście był już dawno. Niestety wszystko wyhamowało i większość imprez została odwołana przez koronawirusa. To samo spotkało czerwcowe zawody w Chodzieży. Jednak co się odwlecze to nie uciecze. Gdy sportowe wydarzenia odżyły  i zawody mogły się odbywać z wieloma ograniczeniami i zasadami bezpieczeństwa organizatorzy nie pozwolili na długie oczekiwania. Nad zapisaniem zastanawiałem się pewnie 5 sekund by nie zdążyły pojawić się żadne wątpliwości. Co prawda moje treningi rowerowe to zupełna rekreacja i raczej w ostatnim czasie trenażer z braku czasu to wcale się tym nie przejmowałem. Miałem co prawda ambitny plan częściej trenować, ale z braku czasu skończyło się na jednym razie podjazdów, który notabene mnie trochę wykończył  😉 Poza tym trening ten był od razu po długim wybieganiu więc lekko nie było. Oczywiście gdy tylko się zapisałem to na liście startowej nie mogło zabraknąć Ady. Zawody te potraktowaliśmy jako uzupełnienie treningu przed zbliżającym się biegiem na 100 kilometrów. Takie urozmaicenie to świetna odskocznia od cotygodniowych długich wybiegań. Przy okazji miałem nadzieję, że porządnie mnie przeora podczas jazdy na górkach. W dniu zawodów owsianka na śniadanie i odpowiednio wcześniej wyjechaliśmy rowerami na miejsce startu. Po około 5 kilometrach byliśmy na miejscu i od razu zaskoczenie. Specjalnie dla nas zostały przygotowane szaszłyki i wegańskie batony. Pięknie  😃  Od razu zrobiło się miło, a to dopiero początek niespodzianek. Rekonesans trasy i już jestem zmęczony. Niby pętla liczy tylko 4 kilometry, ale nie ma na niej mowy o nudzie. Trasa bardzo interwałowa, raz podjazd, zjazd i ponownie podjazd. Miejscami zjazdy takie, że miałem wrażenie, że będę na nich sprowadzał rower 😋
                                              
                                                 "Do szaleńców świat należy" 
 
         Ada start ma o 10.30 więc ustawia się na wyznaczonym miejscu. Kobiety wystartowały na trasę z mło(dzikami). Jak patrzyłem jak niektórzy fruwają na zjazdach to uśmiechałem się z politowaniem nad moim marnym losem, który wkrótce mnie czeka  😉 Po zawodach Ada zadowolona, opowiadała, że jechała w swojej własnej kategorii. Wygrała niezawodna Daria. W oczekiwaniu na start trochę mnie wyziębiło gdyż stałem w cieniu. Jednak czułem, że za chwilę temperatura mojego ciała diametralnie się zmieni i będę płonął. Gdy ustawiam się na starcie i rozglądam się ilu zawodników startuje w mojej kategorii to przez chwilę zastanawiam się "co ja tutaj do cholery robię?" Jednak szybko reflektuję się i przypominam sobie, że tego dnia będzie liczyła się dobra zabawa. Jak wszyscy wystartowali to mam wrażenie, że jadę w zwolnionym tempie, a reszta niczym Struś Pędziwiatr pozostawiła tylko za sobą kurz  😊 Na pierwszym podjeździe słyszę Darię, że mam myśleć tylko o szaszłykach na mecie. Taka motywacja mnie dopinguje i sprawia, że jest lżej, a przynajmniej milej się robi na myśl o mecie. Już na samym początku trasy zauważam, że będę rywalizował głównie z dwoma zawodnikami, którzy jadą moim tempem. Z początku mnie wyprzedzają, ale po pierwszej pętli dopadam ich i mijam. Jeszcze tylko pytam mijanego zawodnika czy ma problemy z rowerem, odpowiada, że raczej z kondycją. Niestety nie pomogę w takiej sytuacji  😉 Jakoś w połowie drugiego okrążenia zaczynają dublować mnie najszybsi. Przepuszczam wszystkich grzecznie. Gdzieś na trzecim okrążeniu na podjeździe Romek krzyczy bym cisnął, a ja ze zmęczenia podprowadzam rower. Romek kwituje to bym rzucił rower i biegł to lepiej na tym wyjdę  😋 Jeszcze mam w pewnym momencie ubaw z siebie gdy chcę zredukować przerzutki by jechało się lżej, a tu zonk...koniec...już lżej nie będzie  😊 Kończąc trzecie okrążenie pytam jeszcze czy oszczędzono mnie i mogę kończyć zawody? Jednak okazuje się, że lider jeszcze nie ukończył zawodów więc moja walka będzie trwała dalej. Na czwartym okrążeniu już właściwie jest mi wszystko jedno i zastanawiam się czy są zawody dla świrów, które trwają przynajmniej dobę. Jadę i właściwie nie wiem, w którym momencie pętli jestem. Odpływam i czuję, że mógłbym już tak jeździć do nocy. Na zawodach biegowych takie uczucie ogarnia mnie po przekroczeniu 50 kilometra. Jednak kończąc 4 pętle kończę zawody gdyż zwycięzca jest już na mecie po 6 okrążeniach. Cieszę się, że dojechałem w jednym kawałku i mogłem sprawdzić i przekonać się jaka to wymagająca dyscyplina. Na 4 okrążeniach zrobiłem około 360 metrów przewyższeń, a czułem jakbym machnął przynajmniej 3600 metrów. Oczywiście czym prędzej ruszyłem po długo wyczekiwane i zasłużone szaszłyki. Bardzo mi się podobały zawody, trasa świetna choć w czasie jazdy ją trochę przeklinałem. Wiele podjazdów, zjazdów, korzeni, ostrych zakrętów robiły robotę i sprawiły, że lekko nie było. Ada swój start skomentowała słowami "Dzisiaj zostałam Grażyną kolarstwa górskiego i bardzo mi z tym dobrze". Prawidłowa postawa bo należy czerpać radość z każdej czynności, która sprawia frajdę. Większość pojęć rowerowych: single tracki, heble, piasty nadal jest mi obca, ale nie zmienia to faktu, że jest to bardzo wciągający sport i jednocześnie bardzo wymagający. Tylko ciężkimi treningami można podjąć próbę rywalizacji. Jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa i gdy tylko będzie okazja to ponownie ruszę na trasę by poczuć adrenalinę, wolność, radość. Aktywność mnie szalenie nakręca i od razu czuję, że żyję. Niby tylko niewielki wysiłek, a poprawia samopoczucie i morale wzrasta. Cieszyło mnie, że spotkałem mnóstwo znajomych, których widuję często oraz tych długo niewidzianych. Łukaszu, Dario i reszta ekipy robicie to świetnie i nie przestawajcie. Liczę, że na kolejne zawody przygotujecie trasę, która mnie sponiewiera. Powrót do domu i odpoczynek, a emocje jeszcze długo pulsowały rozedrgane. Na zakończenie dnia jeszcze oglądnąłem dokument "Tragiczni" o świrach jeżdżących na "ostrym kole". Świetna zajawka, która spuentowała ten szalony dzień. 
 






 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Vege Robak. Run For Fun , Blogger